26.04.2020
Mistrzowskie ruchy
Poniższy tekst jest fragmentem wstępu, jaki napisałam do książki Feldenkraisa „Mistrzowskie ruchy”. Książka ukazała się w języku polskim w niewielkim nakładzie w roku 2013.
Pragnieniem Fedenkraisa było „uczynić niemożliwe możliwym, trudne łatwym, a łatwe pięknym i pełnym gracji”. Cel wspólny zarówno życiu, jak i sztuce, domagający się artyzmu, mistrzostwa, wrażliwości. Niemożliwe, trudne, łatwe, piękne. Gradacja ruchu, jakim jest życie i akt twórczy. Na każdym kolejnym etapie, w miarę nabywania i pogłębiania sprawności, nasze ruchy winny stawać się bardziej naturalne, spontaniczne, niewymuszone, łagodne, czyli bardziej własne. To początek i koniec metody Feldenkraisa, a zarazem jej niekończące się zadanie, iż zawsze chodzi o naszą świadomość i naszą cielesność. Dzięki ich współdziałaniu w trakcie ćwiczeń usuwamy w sobie przeszkody, które oddzielają nas od nas samych. Niemożliwe staje się możliwym, trudne – łatwym, łatwe zaś napełnia nas otuchą i poczuciem komfortu, które upewniają nas, że znaleźliśmy się w bliskości przyrodzonego nam piękna – dobra sprawiającego przyjemność. Poszukiwanie, odnajdywanie i pielęgnowanie w sobie „mistrzowskich ruchów” czyni metodę Feldenkraisa sztuką bycia sobą i stawania się sobą, oryginalnym kunsztem, który odwołuje się do tkwiącego w nas samych artysty.
Tytułowe wyrażenie mistrzowskie ruchy odsyła nas do archetypicznego pojęcia mistrza. Sięgająca początków kultury relacja mistrz – adept, nauczyciel – uczeń nie pozostała bez wpływu na Feldenkraisa, czerpał on bowiem swą wiedzę i doświadczenie niejako z trzech źródeł: rodzimej tradycji judaistycznej, kultury wschodu, z którą połączyło go umiłowanie sztuk walki, oraz kultury europejskiej, której, jako absolwent Sorbony, stał się spadkobiercą.
Od najdawniejszych czasów mądrość i niezawodność mistrza opiewają legendy i przypowieści różnych kultur. Należy do nich także i chasydzka opowieść, która, jak się zdaje, nie tylko odsłania istotę bycia mistrzem, ale także niesie ze sobą wiedzę o nas samych. Pewnego razu uczniowie zapytali rabina, dlaczego mimo wielu zajęć zawsze jest taki spokojny. Nauczyciel odrzekł: „Gdy stoję, to stoję. Gdy idę, to idę. Gdy siedzę, to siedzę. Gdy jem, to jem. Gdy mówię, to mówię”. Uczniowie przerwali mu: „Rebe, i my tak robimy, ale co czynisz ponadto?”. Rabin powtórzył: „Gdy stoję, to stoję. Gdy idę, to idę. Gdy siedzę, to siedzę. Gdy jem, to jem. Gdy mówię, to mówię”. Uczniowie znowu: „Przecież i my tak robimy”. Rabin zaprzeczył: „Nie! Gdy siedzicie, to już wstaliście. Gdy stoicie, to już wyruszyliście w drogę. Gdy idziecie, to już doszliście”.
Większości z nas, podobnie jak uczniom rabina, wydaje się tylko, że robimy to, co robimy. Najczęściej jednak pozostajemy nieświadomi swoich myśli, emocji i cielesnych doznań. I tak jak uczniowie rabina ulegamy złudzeniu, nie przeczuwając nawet, że efekt końcowy działania zapisany jest w pierwszym inicjującym je drgnieniu. Nieświadomi początku, bezradni stajemy u kresu, nie rozumiejąc, dlaczego nie udało się osiągnąć zamierzonego celu. Nie mylił się Feldenkrais mówiąc, że nie mając świadomości tego, co robimy, nie możemy robić tego, co naprawdę chcemy. Niezdolni do bycia tu i teraz zyskujemy coraz większą biegłość w byciu w kilku miejscach naraz. W poszukiwaniu spokoju, którego rzekomo pragniemy, wyruszamy w odległe miejsca, wciąż dalej i dalej od siebie i tylko czasem przeczuwamy, że droga, po której stąpamy, a raczej biegniemy bez tchu, wiedzie w kierunku przeciwnym od upragnionego. Zatracając się w wielości doznań, ogłuszeni zgiełkiem słów, oślepieni feerią odświętnych barw przestajemy dostrzegać w monochromatycznej codzienności subtelną grę świateł. Nie dość przytomni, by zauważać niewielkie różnice, szukamy intensywnych bodźców. Głusi na samych siebie milczymy nie potrafiąc siebie wyrazić.
Pierwsza z dwunastu zaprezentowanych w Mistrzowskich ruchach lekcji dotyczy… wstawania, a dokładnie przechodzenia z pozycji siedzącej do stojącej. Niech jednak nie zwiedzie czytelnika techniczny wymiar tej książki, zapis ćwiczeń niczym partytura wydobywa bowiem maestrię Feldenkraisa.
Być może niejeden czytelnik, przeczytawszy o lekcji wstawania poczuje się zawiedziony i uzna za niedorzeczne uczenie się czegoś, co, jak mu się zdaje, robić potrafi. Nieufność wzbudzać też może podejrzenie, że oto zjawił się ktoś, kto będzie przekonywał, że to, co robimy, robimy źle i, że on nauczy nas tego jedynego właściwego sposobu działania. Nic bardziej mylnego! Feldenkrais nie pretenduje do miana depozytariusza prawd ostatecznych, jak na Mistrza przystało usuwa się w cień i z właściwą sobie łagodnością powtarza: „chcę, byś się uczył, ale nie był uczony”. W metodzie Feldenkraisa to my sami stajemy się swoimi nauczycielami, nie ma bowiem jednego doskonałego dla wszystkich wzorca ruchu, nie ma ruchu poza nim samym. Wzorzec, którego poszukujemy jest w nas, jeszcze nie wydobyty, jeszcze nie znany, ale już obecny. Sztuką jest stać się tym, kim się jest. Aby stać się sobą potrzebujemy tylko siebie. Nie potrzebujemy zewnętrznego punktu odniesienia, dlatego też w trakcie wykonywania ćwiczeń oczy zwykle pozostają zamknięte. Wszystko po to, by uniknąć konfrontacji, by wyzbyć się pokusy porównywania z innymi. By być bliżej siebie.
Możność bycia sobą traktowana jest w dzisiejszym, dążącym do unifikacji świecie niczym luksusowy artykuł. Zmęczeni maskaradą codzienności przestajemy odróżniać przywdziewane maski, a i twarz nasza na co dzień pod maską skrywana do maski zaczyna się upodabniać. Narastające zmęczenie, nieustanne napięcie, często niczym nie uzasadniony wysiłek żłobią nasze rysy, szkicują matowe oblicza. Odnaleźć siebie, stać się tym, kim się jest, oto wyzwanie godne współczesnego człowieka. W chęci poznania siebie wyraża się gotowość do doskonalenia, która zawsze jest oznaką szlachetności. Taką postawę możemy zadeklarować, czerpać motywację do niej skądinąd, ale na najbardziej rudymentarnym, spontanicznym poziomie możemy ją w sobie wyzwolić dzięki metodzie Feldenkraisa, gdzie poprzez nasz własny ruch wyrażamy jakość naszego uobecniania się w świecie.
Bycie Mistrzem wymaga pokory. Mistrz, bliski i nieosiągalny zarazem, stanowczy i łagodny, stąpając tuż obok pozwala wierzyć, że sobie i tylko sobie zawdzięczamy zdobytą wiedzę. Dyskretne uobecnianie Mistrza rodzi pokusę stania się niepomnym otrzymanego daru. Wiedział o tym Feldenkrais, mówiąc, ze to, czego nauczymy się najlepiej, objawia się nam jako nasze własne odkrycie.
Buddyjskie przysłowie mówi: „Gdy uczeń jest gotów, spotyka mistrza”. Czy Ty, drogi Czytelniku, jesteś gotów na spotkanie z Mistrzem, gotów na spotkanie z sobą?